Po długim czasie zabieram się za opis mojego zmagania z „drugą połówką maratonu” w Poznaniu. Do startu podchodziłem niepewnie - w tym roku głównie biegałem na nartach natomiast bardzo mało biegałem (ok. po 30km w styczniu i lutym i 55km w marcu). Kilka mocniejszych treningów które zrobiłem przed biegiem wykazały dużą słabość w nogach i potworne zmęczenie, i jakieś dziwne bóle lewej nogi od łydki aż po biodro. Podupadłem na duchu ale poznański półmaraton traktuję jako imprezę obowiązkową. Jedyny plus jaki zauważyłem w stanie swojego organizmu to brak problemów z oddechem i lekkość w ramionach (czyli jak przypuszczam efekt tych prawie 200km na nartach biegowych).
Robiąc palny startowe marzyło mi się pobiec tak jak w Toruniu czyli okolice 1h50’, od razu też miałem plan awaryjny na 1h55’. Czas poniżej tego poziomu byłby porażką.
Pogoda w dniu startu była średnio dobra: ok. 10stC ale za to zimny i dość silny wiatr. Zanim dotarłem na start nieźle zmarzłem i nie udało mi się do końca rozgrzać podczas rozgrzewki.
Na starcie zaczęło wychodzić słońce zrobiło się jakoś optymistycznie ale ja nie mogłem znaleźć znajomych, którzy startowaliby w podobnym przedziale czasowym, wszyscy planowali jakieś sprintyJ. Ostatecznie ustawiłem się podobnie jak Adam z drużyny szpiku za peacemakerem na 1h50’ po chwili zorientowałem się, że już wszyscy ruszyli a startera nie było słychać, po ok. 30sek. przekroczyłem linie startu i delikatnie bez pośpiechu starałem się w tym tłumie biec swoim (na początku zbyt wolnym jak mi się zdawało) tempem nie zważając na nic. Adam i ludzie z balonikami z 1:50 solidnie odeszły do przodu i miałem wrażenie że wszyscy mnie wyprzedzają, jednak tłum wokół mnie był dość gęsty i nie udało mi się zaobserwować oznaczeń pierwszych 2km. Na trzecim km okazało się, że biegnę dość szybko z czasem 5:04min/km i nienajgorszym tętnem, zrezygnowałem tez z pierwszego punktu odżywczego ponieważ przez cały czas popijałem swojego izotonika którego nie dałem rady wypić przed startem. Ok. 5-6km zacząłem dochodzić grupę na 1h50’ spokojnie bez szarpania starałem się przesuwać w stronę czołówkę do Adama i jeszcze jednego kumpla z drużyny. Wtedy miałem niesamowite momenty wpadania w trans – zapominałem, że biegnę działo się to po prostu automatycznie falujący w podobnym rytmie tłum sprawiał, że odlatywałem jak w jakiejś mantrze. Z przebłysków świadomości pamiętam jedynie taką myśl: „dziewczyny przepięknie biegają” przyszła mi ona do głowy na widok kilku dziewczyn które z jakąś niesamowitą lekkością i gracją unosiły się nad asfaltem mostu na Warcie. W okolicach ronda śródki zrobiło się szerzej i nie mogąc dotrzeć do Adama bokiem wyprzedziłem zwartą grupę czołówki biegnącej na czas 1:50’. Po chwili chłopacy z drużyny szpiku dobili do mnie i od tego momentu biegliśmy razem trzymając równe tempo 5:03 aż do tego ostrego podbiegu na ul. Browarnej niestety w tym momencie moja słaba siła biegowa dała o sobie znać i próba utrzymania prędkości na tym podbiegu dała w efekcie zmęczenie z którym walczyłem na kolejnych 3km biegnąc po 15-20sek wolniej na każdym km. Wtedy zacząłem mieć obawy czy dam radę utrzymać tempo. Najgorszym momentem było wybiegnięcie z osłony drzew między osiedla gdzie mocny wiatr w twarz zaczął solidnie przeszkadzać. Tutaj zastosowałem taktykę chowania się za innymi zawodnikami i wpatrzony w czyjś kark znów odlatywałem w biegowej mantrze wybudzany przeskokiem z pleców jednego zawodnika na drugiego. Dalej nie ma się co rozpisywać gdy na zawrocie dostałem wiatr w plecy mimo dość dużego zmęczenia po prostu starałem się utrzymywać prędkość 5:02 do 5:15min/km, przyszło to nie bez trudu ale dałem radę. Na „agrafce” minąłem karetkę do której pakowali jakiegoś zupełnie nieprzytomnego gościa. Na ostatnim km ze zbiegami nad Maltą wyłączałem hamulce jednak na płaskich odcinkach nie miałem siły żeby trzymać dobre tempo, brakowało mi siły i motywacji wiedziałem, że mam dobry czas ale też zdawałem sobie sprawę, że daleki od życiówki. Przed ostatnim zbiegiem tuż przed metą pokiwałem dopingującym mi rodzicom i Izie i ruszyłem do finiszu, niestety cały pęd jaki miałem został wyhamowany przez dwóch kolesi, którzy biegi całą szerokością trzymając za rękę jakieś dziecko między sobą. Wyprzedziłem ich jakoś ale na dojście jeszcze jednego zawodnika nie miałem już siły. Czas na mecie zaskoczył mnie dość mocno 1h47’14” później dotarło do mnie, że zabrakło półtorej minuty do własnego rekordu – niewiele...
uff, juz sie bałem że ostro wyśrubujesz rekord, jest nadzieja ... :-)
OdpowiedzUsuń