poniedziałek, 11 maja 2009

23 Bieg Swarków - Swarzędz 10.05.2009



Do samego końca nie wiedziałem w którym biegu wziąć udział, anie nie czułem się przygotowany na 5km ani na 15km. Postanowiłem zdać się na Janusza, który akurat przyjechał do Polski, żeby wybrał w którym biegu biegniemy. Okazało się, że Yachu nie biegnie bo szykuje się do wylotu. Pozostałem z decyzją sam i jeszcze rano w niedzielę wahałem się zbierając się do wyjścia postanowiłem, że na krótkie dystans w ogóle nie jestem przygotowany a bieg na 15km jest bardziej adekwatny do moich przygotowań maratońskich. Pogoda zdawała się być idealna z samego rana: chmury, 12-15stopni, raz po raz lekki delikatny deszczyk. Pomyliłem godzinę startu więc po zapisaniu się pojechałem jeszcze na dwie godziny do domu. Wziąłem psa na spacer, później z nim potruchtałem po lesie w ramach rozgrzewki, wsiadłem do samochodu i podjechałem na rynek w Swarzędzu. W drodze na linię startu porozciągałem się jeszcze kilkanaście minut dreptania, w międzyczasie pogoda zmieniła się zaświeciło słońce zrobiło się parno temperatura ok. 20°C. W związku z tą pogodą stwierdziłem że daję sobie luz i biegnę ok. 5min/km jeżeli będę miał siły to później przyspieszę albo zwolnię jeżeli upał mnie rozłoży docelowo zamierzałem się zmieścić w czasie 1:15. START! Od strzału startera do przebiegnięcia linii startu minęło 7sek. starałem się nie szarpać, nie wyprzedzać w tym tłumie, spokojnie znajdowałem drogę wiedziałem, że mogę sobie pozwolić na wolniejszy pierwszy kilometr. Dość szybko jednak się rozrzedziło i mogłem już bez problemu biec swoim tempem. Na 1km okazało się, że biegnę z tempem 4:50min/km ciut za szybko ale nie przejąłem się tym zresztą wiatr wiał w plecy więc potraktowałem to jako nadróbkę na powrót kiedy będzie trzeba biec pod wiatr. Pięknie utrzymywałem tempo praktycznie przez całe 7km. Wokół mnie było bardzo mało ludzi widocznie ludzie koncentrują cię na czasach 4:30, 5:00 itd. Na 6km zaczęli mnie mijać zawodnicy z naprzeciwka (mistrzowie) którzy wracają na metę, większość biegnie z taką lekkością najbardziej niesamowicie wyglądają dziewczyny z jednej strony to takie zgrabne sprężynki ale też chucherka... Ciekawe było to, że nieźle mobilizowało mnie to przyglądanie się szybszym jednak nie przełożyło się to na lepszy czas. Obok mnie biegło dwóch starszych gości jeden znacznie starszy liczył na którym jest miejscu w swojej grupie wiekowej (prawdopodobnie M60) liczył na to, że będzie trzeci załamał się jak okazało się, że jest na dziewiątym miejscu. Przypomniał mi się półmaraton weteranów w którym wszyscy, którzy biegli, byli starsi ode mnie a ja byłem dopiero 134. Na półmetku po nawrotce silny wiatr w twarz wyrwał mnie z rozmyślań – zaczęła się walka i co prawda pogoda się zmieniła na dużo lepszą bo słońce zaszło ochłodziło się i nawet trochę kropiło ale watr nie wróżył nic dobrego. Rozglądam się wokół siebie czy nie znajdzie się jakaś grupka osób za którą można się schować przed wiatrem a tu prawie pusto a ci którzy są to osłabli i biegną wolniej. Wyprzedził mnie jeden niewysoki gościu więc postanowiłem się uczepić jego i w próbowałem chwilę biec na jego plecach, ale po kilkudziesięciu metrach nie wiem przestraszył się czy myślał, że go zaczepiam seksualnie J mocno przyspieszył żeby odejść ode mnie na kilka metrów. Sam musiałem się więc zmagać z wiatrem i o dziwo bardzo dobrze mi szło cały czas utrzymywałem swoje tempo – na żadnym kilometrze nie zwolniłem poniżej 4:55min. Od 9km to już była prawdziwie ciężka walka żeby tylko nie zwolnić, żeby utrzymać prędkość... ostatnie 3 km walczyłem nadal, ale już wiedziałem, że dam radę. Na ostatnim km zacząłem się zastanawiać czy zdołam jeszcze kogoś wyprzedzić i znalazło się 5-6 kandydatów w bliskiej odległości, postanowiłem dojść do nich i przyspieszyłem odległość trochę zmalała ale za chwilę zaczęli ode mnie delikatnie odchodzić, raczej nie zwolniłem do tego pojawił się wysoki młody chłopak który ostro mnie wyprzedził. Cały czas miałem całą grupę w zasięgu 5-10sek. ale już nie miałem siły na przyspieszenie, poza tym postanowiłem przebiec linię mety bez torsji (jak się później okazało ostatni km przebiegłem z prędkością 4:34min). Wystarczył mi wynik i nowa życiówka na dystansie 15km 1h12min31sek z średnia prędkością 4:50min/km i zadowolenie z niesłychanie równo przebiegniętego biegu.
Wydaje mi się, że to był max. moich możliwości, po południu kilka godzin w hamaku nie postawiło mnie na nogi i do końca dnia się już jakoś intensywniej nie ruszałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz