
Nie miałem poczucia, że jestem jakoś rewelacyjnie przygotowany do tego biegu jednak po rekordowym starcie w Maniackiej Dziesiątce z czasem 43min 28sek mogłem być dobrej myśli i trochę spodziewałem się że pobiję swój rekord życiowy. Ustaliłem program max czyli zejście poniżej 1:40 i niepewny ale luźny, stanąłem z Januszem na starcie. Janusz też planował przekroczenie swojej niedoścignionej bariery 1:50. Pogoda mimo wielkich obaw była idealna 9stC lekkie chmury, postanowiliśmy biec na krótko.
Na pierwszych km trochę czułem się nieswojo z oddechem - miałem wrażenie, że ciągle trochę powietrza mi brakuje. I zacząłem się zastanawiać czy brak dwóch biegów które z braku czasu mi wypadły w ostatnim tygodniu, czy może ostatnio ciągłe niedospanie albo te prace ogrodowe zaszkodziły mojej formie – tonąc w takich rozmyślaniach, trochę nieswój pokonałem kilka kilometrów. Dobre międzyczasy i stosunkowo spokojne tętno mnie uspokoiło i biegłem pięknie jak po sznurku cały czas trochę poniżej 5min/km na podbiegach nie traciłem a na zbiegach nadrabiałem i to czasem nawet solidnie. Na punktach odżywczych nie chciało mi się pić ale przez przynajmniej pierwszą godzinę biegu postanowiłem się minimalnie nawadniać. Po przekroczeniu półmetka przyspieszyłem do prędkości 4:44 która dawała mi łamanie czasu w planach maksymalnych. Jednak podczas podbiegu na moście Królowej Jadwigi zacząłem odbierać niepokojące sygnały od mojego lewego uda, a po przebiegnięciu za rondo Rataje na trasie Katowickiej zaczęły się bardzo wyraźne stany przedskurczowe w prawej łydce (przy odbiciu chwytał jakby lekki skurcz, który ułamek sekundy później odpuszczał) to mnie nieźle zestresowało i od tego czasu bardzo ostrożnie musiałem stawiać stopę ostrożnie się wybijając. To mogła być tragedia stosunkowo niedaleko końca zwłaszcza, że czułem się silny, bez większej rezerwy mocy i ze świadomością, że mogę to tempo utrzymać. Całe szczęście po jakiś 2km zapomniałem o całym problemie i biegłem dalej starając się nie zwalniać, chociaż przez te rozległe przestrzenie między osiedlami czas mi się dłużył. Ominąłem ostatni punkt odżywczy wbiegłem na ul. Baraniaka lekkie wzniesienie i już wiedziałem że z górki dosłownie i w przenośni ;-) na zbiegach puszczałem hamulce a na płaskim starałem się wypychać miednicę do przodu i łapczywie łapałem powietrze. Nikt mnie od kilku kilometrów mnie nie wyprzedził i do mety tylko ja połykałem kolejnych zawodników. Na ostatnim zbiegu usłyszałem doping Magdulika odmachnąłem w kierunku z którego dochodził jej głos, mętnym spojrzeniem ogarnąłem zegar i dalej ostrym tempem powalczyłem o jeszcze jedno miejsce przypłacając to torsjami które zaczęły się jeszcze przed metą. Nie obeszło mnie to jednak bardzo – może trochę się bałem, że kamery i aparaty złapią mojego pawia ale po kilku głębszych oddechach doszedłem do siebie. Kilka minut później nie odczuwałem żadnego zmęczenia, tak jakbym w ogóle nie biegł – dopiero po kilku godzinach złapało mnie znużenie i z medalem na piersi kimnąłem się w fotelu.
Efektem tego biegu była życiówka 1:40:26 poprawiona o 3min i 3sek 608miejsce na 2427osób które dobiegły do mety. Miałem lekki niedosyt 27sekund zabrakło żeby złamać barierę 1:40 (wystarczyło o 1sek biec szybciej na każdym kilometrze) ale mój niedosyt to „pikuś” w stosunku do Januszowych 3sek które mu zabrakły żeby złamać 1:50.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz