Bardzo fortunnie się ułożyło, ponieważ rodzice byli w tym czasie na wakacjach w Szklarskiej Porębie, miałem więc zapewniony pełen komfort.
Dojechałem na miejsce już w czwartek wieczorem, wyspałem się jak należało i ruszyłem następnego dnia z mapką trasy Biegu Piastów do Jakuszyc. Na miejscu postanowiłem odwiedzić mniej znane mi fragmenty trasy a zwłaszcza ostry podbieg na ósmym kilometrze. „Okoliczności przyrody” piękne, pogoda wspaniała wymarzony dzień na wycieczkę i jak to w takich warunkach mnie poniosło przebiegłem na nartach około 25km w ponad 3 godz. Nie należało to do rozsądnych posunięć ale serce nie sługa… kilka zdjęć z tej wycieczki można zobaczyć tutaj.
Do Biegu Piastów przygotowałem się według już sprawdzonych procedur przedmaratońskie: w piątek dzień przed biegiem na kolację zjadłem dwie porcje przesolonego makaronu, solidnie się nawodniłem uszykowałem wszystko do startu i stosunkowo wcześnie położyłem się spać. Postanowiłem poza tym nasmarować narty tj. zdarłem starą parafinę i nałożyłem smar w gel’u na części ślizgów pozbawione łuski i to był błąd o którym poinformował mnie w autobusie stary wyjadacz biegowy z Warszawy - trener triatlonistów i dobrze oblatany koleś. Mówił mi że ten smar starczy mi najwyżej na 10km i jak się później okazało nie miał racji – narty zaczęły mi hamować już na pierwszym zjeździe czyli na jakiś 2km ;-). Dobrze, że nie wspomniałem mu o moich obawach które zaczęły mi się rodzić w głowie, kiedy próbowałem wykonać test kartki, bo chyba odwiódł by mnie od startu. Test kartki polega na sprawdzeniu czy pod równo rozłożonym ciężarem na obu nartach znajduje się przestrzeń między łuską a śniegiem (tak aby łuska nie zahaczała podczas zjazdów) w tym celu wkłada się kartkę pod narty i sprawdza ile można ją przesunąć do przodu i do tyłu. W moim teście kartka zawsze mi się oddzierała bez względu na położenie, czyli łuska solidnie przywierała do podłogi przytrzymując kartkę – super układ jeżeli nie chcesz się posuwać do przodu zbyt szybko, gorzej jeżeli zależy ci na ściganiu się. Zanim przejdę do biegu muszę jeszcze odnotować kwestię żywieniową która składała się z banana i bułek z miodem na śniadanie (3,5 godz. przed startem) oraz banana i 300ml izotonika 25min przed startem.
Do Jakuszyc dojechałem darmowym busem. Spokojnie się przebrałem i postanowiłem do ostatniej możliwej chwili przeczekać w ogrzewanym namiocie. Tutaj dopadły mnie kolejne wątpliwości co do mojego stroju. Miałem na sobie lekkie długie spodnie biegowe podkoszulkę, cienką bluzę z długim rękawem i na to cienką koszulkę z krótkim rękawem, zacząłem poszukiwać ludzi którzy są ubrani tak lekko jak ja i szczerze mówiąc nikogo takiego nie znalazłem - wszyscy grube polary, kurtki… przewalczyłem w sobie pokusę założenia na siebie czegoś jeszcze i ruszyłem do mojego boksu startowego. To była fajna chwila dla mnie, samotnego narciarza, który raz na rok spotyka jedną może dwie osoby na nartach, w lasach w mojej okolicy. Tutaj miałem przed sobą olbrzymią rzeszę biegaczy na polanie, wszyscy stoją jeden za drugim w rzędach po 20 osób, ze wszystkich stron świata, o czym przypominają komunikaty ogłaszane w czterech językach - w serce wlały się uczucia jak z pierwszego maratonu. Zapomniałem o tym, że mi trochę zimno, że narty trefne i słabo nasmarowane, byłem gotów wziąć w tym udział bez względu na wszytko. Komandor przywitał się ze wszystkimi, odczytał list od prezydenta i oznajmił, że startujemy w ciszy bez okrzyków i muzyki przy dźwiękach szurających nart – i to było COŚ! W tłumie trudno było się zorientować gdzie jest linia startu, zresztą postanowiłem bardzo uważać na innych ponieważ zasłyszałem kilka opowieści o połamanych kijkach na starcie i bardzo pilnowałem swoich. Pierwsze 2 km pod górkę poszły nieźle biegłem dość równym krokiem niektórzy szarpali ostro do przodu, inni jak ja bez pośpiechu. Dopiero na wypłaszczeniu i później lekkim pochyle w dół zorientowałem się, że ciągle i ciągle ktoś mnie mija. Starałem się przyspieszyć, wydłużyć krok, mocniej odpychać się kijkami - trochę to pomagało, udało mi się nawet wyprzedzić kilka osób ale zasadniczo zostawałem w tyle. Miotany wątpliwościami czy dotrę do mety dobiegłem do pierwszego punktu żywieniowego, przy schronisku Orle na ok. 7km, łyk herbaty kilka głębszych oddechów i ruszam pod górę na dzień wcześniej przetrenowany długi i stromy podbieg. Dopiero teraz poczułem swoją siłę, szedłem spokojnie, równo do przodu mijając dziesiątki a może nawet setki narciarzy ledwo posuwających się do przodu, tak przez dobrych kilka kilometrów. Dotarliśmy do Krogulca (skałki na wysokości ok. 1000mnpm) tu zaczynał się zjazd i tutaj też jak na każdym późniejszym zjeździe udawałem przed samym sobą, że nic mnie nie obchodzi to że ci których przed chwilą wyprzedziłem są z górki szybsi ode mnie. Na piętnastym kilometrze zrobiłem szybki przegląd swoich zasobów: siły OK., ciuchy rewelacyjnie dobrane ani zbyt zimno ani za ciepło, tylko buty przemokły przez co odczuwałem duży dyskomfort ale optymistycznie myślałem o dalszych zmaganiach, w miejscach dokarmiania narciarzy wypijałem kubek ciepłej herbaty, wrzucałem garść rodzynek od razu do buzi, następnie garść suszonych jabłek, które przyciskałem do kijka podjadając przez następne kilka kilometrów. Mimo dokładnie oznakowanej trasy nie mogłem ustalić czy mieszczę się w zakładanym czasie, każdy kilometr był inny, raz wypadała mi prędkość wolniejsza niż 8min/km a innym razem schodziłem poniżej 4min. Próbowałem przeliczać, ale nie mogłem się skupić na kalkulowaniu aktualnej średniej prędkości, jedyne na co było mnie stać to sprawdzenie na 20km czy zdążę przed zamknięciem przelotówki którą odcinali o godz. 13 na czas startu grupy biegnącej na 26km. Wg wstępnych obliczeń miałem kilkunastominutową rezerwę, która zmalała do kilku minut ponieważ zamykany odcinek był 2km dalej niż to pierwotnie podawali organizatorzy. Po przejechaniu okolic startu i mety odetchnąłem z ulgą, zostało mi tylko 20km miałem mgliste pojęcie tego co mam przed sobą wiedziałem o solidniejszym podbiegu i dość długim zjeździe do mety. Poza tym nie znałem tej części trasy, wszystko dla mnie miało być nowe, łącznie z tym, że nigdy wcześniej nie biegłem więcej niż 45km. Pierwsze co to zdziwił mnie baaaardzo długi delikatny prawie płaski zjazd na którym rozbolały mnie plecy od ciągłego odpychania się kijkami, następnie tuż za zjazdem zaskoczył mnie facet oznajmiający, że ten podbieg w pierwszej ćwiartce to pikuś w porównaniu z tymi 7km pod górkę, które teraz nas czekają, później zaskoczyła mnie solidna pętla której nie zarejestrowałem oglądając mapkę przed zawodami. Całe szczęście podbieg wyleczył mnie z bólu pleców, ale też odebrał dużo sił i na wspomnianej wcześniej pętli biegłem za sprawą woli a nie mięśni, ostatni zjazd też mi się mocno dłużył i męczył, natomiast końcówkę przebiegłem z zaciśniętymi zębami miałem już dosyć tego, że tak wiele pozycji straciłem podczas zjazdu. Postanowiłem że już nikomu nie oddam miejsca i ścigałem się z każdym kto mnie dogonił. Ostatecznie pomogło mi też to, że ostatnie 250m do mety było lekko pod górkę i nie odpuściłem kilku facetom, którzy walczyli do końca, mocno dopingowani przez swoich kibiców... Na mecie czułem się solidnie osłabiony ale nie wykończony. Najbardziej dokuczały mi przemoknięte buty, bałem się też przeziębienia więc zamiast ruszyć do namiotu z jedzeniem i piciem wolałem się przebrać mimo, że przebieralnie były oddalone o ponad kilometr od mety. Po założeniu suchych ciuchów wróciłem na metę tam napiłem się kilkoma kubkami herbaty zjadłem łazanki, jeszcze trochę rodzynek i suszonych jabłek i pooglądałem sobie tych którzy kończyli bieg prawie godzinę po mnie.
Bieg skończyłem na 1023miejscu w klasyfikacji generalnej i na 210miejscu w swojej kategorii z czasem 4h 34min i 9sek plan minimum polegał na zmieszczeniu się w pięciu godzinach, plan maksimum zakładał czas 4h i 35min wynik mnie w pełni zadowolił jednak mam wrażenie, że gdybym miał lepszy sprzęt mógłbym dobiec nawet kilkanaście minut szybciej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz