poniedziałek, 8 listopada 2010
2010-11-07 - Półmaraton Kościan
Jechaliśmy w dobrych nastrojach z wiarą w łamanie życiówek, plan minimum to zejść poniżej 1:40, plan docelowy to mniej niż 1:36:56, plan nierealny to zbliżyć się do 1:30. Na początek był dylemat jak biegniemy na krótko czy długo temperatura 6st, prognoza godzinowa zapowiadała nasilający się deszcz. Mimo wyziębienia postanowiliśmy biec na krótko. Po rozgrzewce stwierdziliśmy, że to była dobry manewr zwłaszcza, że nie padało jeszcze. Brak chipów uczulił nas na dokładne zmierzenie czasu między strzałem a linią startu obaj odnotowaliśmy 10sek i ruszyliśmy wąskimi i krętymi uliczkami Krotoszyna trasa tak się wiła że niejednokrotnie traciłem orientację. Celowaliśmy w prędkość 4:45 jednak na pierwszym kilometrze mieliśmy czas ponad 5min i tu nastąpiła kluczowa dla dalszego przebiegu tych zawodów różnica zdań między mną a Januszem: on uważał, że jesteśmy spóźnieni i przyspieszył ja uznałem, że coś nie tak jest z oznakowaniem i trzymałem tempo. Po 6km nie tylko ja ale inni biegacze zauważyli, że oznakowanie kilometrów jest koślawe – niektóre kilometry przebiegałem przez ponad 5minut a niektóre poniżej 4. Trochę mnie to rozdrażniło ale biegłem swoim tempem dalej swoje. Wiedziałem, że w związku z tym, że są 3 pętle będę miał możliwość weryfikować swój wynik z dużym przybliżeniem i rzeczywiście pierwsze kółko przebiegłem w czasie 32min natomiast drugie z czasem 1:04 czyli bardzo ładne rokowania na realizację planu docelowego. Janusza ledwo co widziałem na dłuższych prostych i postanowiłem na trzecim kółku go ostro zacząć gonić. Zwiększenie prędkości przypłacałem ciężkim oddechem ale szedłem jak maszyna miałem wrażenie, że zbliżam się do niego ale na agrafce okazało się że poprawiłem się zaledwie o kilkanaście metrów a miałem do niego jakieś 200-300m jeszcze bardziej wziąłem się w sobie i próbowałem przyspieszyć. Przez złe oznakowanie trasy nie miałem możliwości sprawdzenia tego czy realnie szybciej biegnę. Minimalnie zbliżałem się do mojego rywala jednak albo nie wytrzymałem tempa albo on lekko przyspieszył bo od 18km dystans między nami minimalnie się zwiększył. Liczyłem bardzo, że się Janusz się zmęczy i osłabnie wołałem za nim w myślach - zwolnij! daj się dojść – jednak on się nawet nie oglądał się za siebie. Na 20km postanowiłem jeszcze kilkaset metrów łapać powietrze i przygotować się do ostatecznego ataku. Przedostatnia prosta, ostatni dzwonek do mety jakieś 500m biorę się jeszcze w sobie o ile to możliwe i przyspieszam ledwo dyszę łapię ciężko powietrze wyraźnie rozróżniam zmieniający się zapach spalin, węgla, drewna, plastiku pod koniec prostej jestem już 15-20m za Januszem już ostatni zakręt, lekki zbieg i meta za 200m ale Janusz przyspiesza a u mnie zaczynają się akcje z torsjami, nie wytrzymałem nie mogłem przyspieszyć, nie mogłem nawet utrzymać tempa to było wszystko co mogłem dać z siebie, zwolniłem Janusz przebiegł linię mety jakieś 50 metrów przede mną kilkanaście sekund. Spektakularna porażka wynik nie cieszył wcale zrealizowałem plan i pobiłem Murka o kilka sekund (1:36:38) ale zostałem pobity przez Janusza i nawet nie mam na co zrzucić winy – byłem po prostu słabszy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz