poniedziałek, 25 marca 2013
23.03.2013 Kościan - druga edycja Polskiej Ligi DogTrekkingu 2013 r
Wystartowaliśmy z Magdą, Marysią i Duchem na trasie rodzinnej MID (w linii prostej 20km) w pierwszych naszych zawodach dogtrekkingu (czyli biegu z psem na uprzęży na orientację). Początkowo niektórzy z naszego zespołu podchodzili sceptycznie co to dystansu, później do warunków (zima) i próbowali się wykręcić z zawodów ale ostatecznie, piękne słońce przeważyło a temperatura grubo poniżej zera nie przeraziła i wybraliśmy się do Kościana całą drużyną. Na odprawie weterynaryjnej stawiliśmy się ponad godzinę przed startem, Duch omal nie zwariował jak zobaczył tyle psów w jednym miejscu. Na odprawie technicznej zorientowaliśmy się, że najważniejsze w tej imprezie jest bieganie z psem a orienting traktowany jest trochę po macoszemu – świadczyła o tym jakość wydrukowanych map topograficznych oraz to, że punkty nanosiło się samemu z mapy matki. Podczas oczekiwania na start zmarzliśmy solidnie, Marysia najmocniej do tego stopnia, że stopy rozgrzała dopiero po kilku kilometrach marszobiegu i było to dość bolesne. Jeszcze przed rozpoczęciem zawodów postanowiliśmy biec odwrotnie niż w kierunku oczywistym, żeby uniknąć tłoku na pierwszych punktach, które znajdowały się w odległości kilkuset metrów od startu a start był wspólny i dowolność kolejności zaliczania PK. Podobnie jak my postanowiły wystartować jeszcze dwa zespoły para z „drużyny szpiku” z niewielkim psem oraz para wymiataczy w super rynsztunku z dwoma psami Husky w wypasionych uprzężach i co ruszyli ostro do przodu tak, że po kilkuset metrach zniknęli nam z oczu. My postanowiliśmy ze względu na odległość rozpocząć od marszu i od połowy przejść do truchtu, niestety nie dało się nie podbiegać raz po raz, ponieważ duch rwał do przodu nas też niosły emocje… i para z drużyny szpiku wyprzedziła nas szybkim marszem. Trzymaliśmy się za nimi kilkadziesiąt metrów analizując trasę i opracowując warianty po jakiś 2-3km postanowiliśmy wybrać przebieg inny niż drużyna przed nami i od tego momentu biegliśmy sami w pełnym słońcu pustą asfaltową szosą. Tak minęła pierwsza godzina biegu trochę zaniepokojeni, że nie mamy jeszcze żadnego punktu wbiegliśmy w przepiękny zaśnieżony las i tu jako pierwsi zawodnicy w lesie przepłoszyliśmy kilka stad saren, zająca i jakiegoś wielkiego drapieżnego ptaka, tutaj też postanowiliśmy ciąć prosto do PK po bezdrożach najpierw przez las w głębokim śniegu później przez pole miejscami nawet po kolana. Na skraju lasu znaleźliśmy punkt i po braku tropów zorientowaliśmy się, że jesteśmy tutaj pierwsi. Drugi punkt był blisko trochę ponad km od pierwszego tutaj zrobiliśmy sobie mały piknik z herbatą z termosu i bułkami i tutaj dogoniła i wyprzedziła nas para wymiataczy z dwoma Husky. Trochę z konieczności (biegli szybciej) a trochę celowo puściliśmy ich przodem ponieważ wbiegaliśmy w strefę łęgów z siecią kanałów grobli i podmokłych łąk i lasów a nie było pewności, czy na niezbyt dokładnej mapie, dobrze interpretujemy przeprawy przez wodę, więc traktowaliśmy ich jako nasz zwiad. I bardzo fajnie wyprowadzili nas na tamę którą mogliśmy przeprawić się przez bardzo szeroki i wartki kanał dalej cięliśmy po śladach przez podmokłe łąki omijając miejsca w których nasi poprzednicy zapadali się w błoto pod śniegiem i lodem. Tutaj też spotkaliśmy trzech zawodników biegnących w drugą stronę w kategorii samotnych biegaczy z uprzężami, dzięki ich śladom łatwiej dobiegliśmy do następnego punktu chociaż już zaczęły nam dokuczać przemoknięte buty. Dalej pobiegliśmy bardzo nierówną groblą do miejsca skrzyżowania kilku kanałów wśród prawdziwych ciężkich mokradeł gdzie spodziewaliśmy się przejścia na drugą stronę dużego kanału i niestety okazało się, że nie ma szans na przeprawę na drugą stronę tutaj spotkaliśmy znaną nam parę z Husky zawracających z jednej odnóg gdzie mogło tez być kluczowe przejście. Jedyne co nam pozostało to cieszyć się, że zaoszczędziliśmy kilkaset metrów i zawrócić próbując znaleźć inną drogę. I znów ruszyli przed nami szybko się oddalając, w drodze powrotnej po nieszczęsnej ślepej grobli zrewidowaliśmy naszą trasę i zaryzykowaliśmy kolejne cięcie przez pole w stronę pewnego duktu wyprowadzającego nas poza moczary. Czuliśmy się jak zdobywcy bieguna północnego brnąc w głębokim śniegu omijając niebezpieczne wklęsłości w których pod śniegiem mogły znajdować się rozlewiska a liniowe lekkie zagłębienia zasypanych śniegiem rowów melioracyjnych ostrzegały nas przed możliwością głębokiego zapadnięcia się w śniegu w najlepszym przypadku a w najgorszym przed błotnymi lodowatymi kąpielami w mule. Wydostawszy się wreszcie na drogę z koleinami po samochodach uznaliśmy, że wracamy do cywilizacji i wracamy na metę ponieważ szacowaliśmy, że jesteśmy za połową. Co prawda mieliśmy zaliczone 3 PK z ośmiu ale te ostatnie pięć nie było już tak rozrzucone w terenie. Teraz jednak zaczął się najcięższy etap naszego zmagania zbliżaliśmy się do 3h biegu z skarpetami pełnymi wody kląskającej między palcami z każdym krokiem. Trzeba było coraz częściej mobilizować Ducha do dalszego biegu, również Magda co chwilę zgłaszała kolejne dolegliwości ale dzielnie napierała nie tracąc woli walki. Po pokonaniu nieprzyjemnego odcinka przy szosie z dość intensywnym ruchem samochodowym, potruchtaliśmy wałem ziemnym między kanałem i rowem melioracyjnym co chwilę drogę nam przecinały oblodzone ścieżki jakiś wodnych zwierząt wydr lub bobrów łączących oba cieki wodne. Biegnąc w kierunku Kościana zaliczyliśmy położone niedaleko siebie dwa punkty kontrolne umiejscowione na jazach i ruszyliśmy do lasu w którym napotkaliśmy na ślady nart biegowych. W lesie mamy jeszcze jeden punkt w terenie i pozostały nam ostatnie dwa w odległości mniejszej niż kilometr od mety. Dobieg do mostu mimo pięknych widoków panoramy Kościana z wieżą ciśnień okazuje się być ciężką przeprawą w głębokich zaspach nawianego śniegu. Docieramy do północnowschodniej części mostu gdzie miał znajdować się punkt niestety nie znajdujemy go szukamy po jednej i po drugiej stronie mostu i po kilkunastu minutach odkrywamy, że jest na moście po południowo-zachodniej stronie i z pomyloną numeracją. Szukamy ostatniego punktu krążąc w okolicach mostu (PK nr 1 i nr7 były oddalone od siebie o kilkadziesiąt metrów) i zjazdu z szosy gdzie wg mapy powinien znajdować się punkt kontrolny. Po kolejnych 20 min Magda stwierdza, że podbiegnie na metę i sprawdzi na mapie matce czy dobrze naniosła lokalizację na naszą, dzwoni do mnie komórką, że wszystko się zgadza a ja za nic nie mogę znaleźć ostatniego punktu mimo, że systematycznie we wszystkich kierunkach i w coraz większych pętlach obiegam teren wokół miejsc gdzie powinien być. Po kolejnych kilku minutach Magda dzwoni z informacją, że jest na wiatraku dowiedziała się gdzie się znajduje, zagadana przez organizatora. Z tą wskazówką znajduję go po krótkiej chwili. Okazało się, że jest o 60m przesunięty w stosunku do oznaczenia na mapie i to w dodatku na terenie otoczonym tabliczkami „prywatna posesja” przyczepiony do balustrady schodów, wiodących do mieszkania w starym zaadoptowanym na dom wiatraku. Ruszam na metę i wspólnie z całą ekipą Magdą Marysią i Duchem wbiegamy do biura zawodów gdzie organizator oznacza nasz czas 5godzin 3minuty i oznajmia, że w naszej kategorii rodzinnej jesteśmy pierwsi! Przebieramy się z parujących przemoczonych butów, odbieramy medale, puchar i nagrody (głównie dla Ducha) i uciekamy do domu bo mokro, późno i spragnieni i głodni. Po drodze spotykamy wymiataczy z psami Husky, grubo pół godziny po nas, zmierzających w stronę mety.
Po sprawdzeniu naszego przebiegu nabiegaliśmy 29200m nikt z naszej ekipy nie spodziewał się takiego dystansu, szacowaliśmy ok 25km, to samo dotyczy tych 5h mimo trudności i dolegliwości minęły niepostrzeżenie i tylko stoper nam uświadamiał ile czasu upłynęło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz