wtorek, 16 października 2012

14.10.2012 Poznań Maraton i II Mistrzostwa Polski Architektów w Maratonie



Zanotowałem bardzo udany występ w 13 Poznańskim Maratonie i II Mistrzostwach Polski Architektów w Maratonie: udało mi się poprawić rekord życiowy o 8minut i utrzymałem się „na pudle” otrzymując puchar za zajęcie III miejsca w kategorii M40 architektów.

Nie wszystko się jednak układało idealnie: brak planu treningowego i niewystarczająca objętość biegów nie rokowały dobrze, do tego doszła presja ze Szwajcarii (Murek podkręcił rekord do moim zdaniem nieosiągalnego poziomu), słabo przespana noc przed maratonem, trochę zbyt późno jedzona kolacja, lekkie drapanie w gardle. Te wszystkie czynniki nijak nie chciały bilansować się z rewelacyjne zapowiadającą się pogodą, nie zauważyłem też pozytywu polegającego na braku jakichkolwiek bóli mięśniowych, dlatego bardzo ostrożnie zacząłem planować sam bieg, a plan był taki: zacząć pierwsze kilometry w tempie 5:40min/km później przejść na równo 5:30 a od połowy urywać z tego co się da, żeby zejść poniżej 3h50min. Niestety plan się zawalił już w pierwszej dziesiątce po dość równych dwóch pierwszych km przyspieszyłem do prędkości poniżej 5:20 żeby osiągnąć okolice 5:00 na 7,8 i 9km. Zdałem sobie sprawę, że jeżeli nie zwolnię będę musiał za to zbyt wysokie tempo po 30 km zapłacić podwójnie, udało mi się zwolnić ale tylko do 16km, kolejne 10km przebiegłem z czasami odrobinę poniżej zakładanych 5:30 na tym etapie już nie potraktowałem tego jako zbyt wysokie tempo tylko jako nadróbki. W tym czasie moje tętno było śmiesznie niskie w pierwszym zakresie treningowym (OWB1 – do 75% tętna maksymalnego) myślałem, że mi się pulsometr zepsuł, ponieważ normalnie zawody biegałem z tętnem o poziom wyższym. Na nowej trasie wydawało mi się, że ciągle jest z górki (za sprawą długich zbiegów na Hetmańskiej i Warszawskiej), kilometry mijały mi bardzo szybko, punkty odżywcze co 5km wydawały się być bardzo blisko siebie, ani razu nie odczułem pragnienia ani głodu. Do 30 km trochę miałem lekkie ciśnienie na pęcherz ale nie na tyle, żeby się zatrzymywać i tracić cenny czas. Na Warszawskiej przy cmentarzu zaskoczyły mnie moje dziewczyny, Magda i Marysia miały być tylko na mecie, jednak udało im się znaleźć sposób, żeby kibicować w kilku miejscach, najfajniej wyglądały w tramwaju nr 6: dwie „wariatki” ;-) machające jak szalone, w pustym tramwaju – bezcenne doznanie.

Później jeszcze dostałem zastrzyk energii od moich Pań na rondzie Śródka - przydał się bo okolice „ściany” na 32km przebiłem jak pocisk pędząc z prędkością 5min/km mimo, że zacząłem odczuwać zmęczenie w kolanach. Na Bałtyckiej wypatrywałem Marcina nie wiem czy nie zdążył, czy zaspał... tym bardziej doceniłem doping Pauliny i Łukasza sprzed dwóch godzin, którym chciało się zwlec z wyra w niedzielę rano. Tymczasem na moście Lecha zacząłem się mentalnie przygotowywać do dłuuugiego (ok. 1km), ciągłego i dość ostrego podbiegu na Serbskiej (35km). Starałem się nie przesadzać z siłowaniem, ale też nie chciałem zwalniać (prędkość podbiegu 5:42), w połowie całe nogi jakby straciły elastyczność, twardo uderzając o asfalt, tylko dzięki jednemu kibicowi przestałem o tym myśleć, już do końca pod czaszką krążyło mi jego hasło z kolorowego transparentu: „BÓL TO ŚCIEMA!” . Kolejny 36km koło Castoramy dochodziłem do siebie biegnąc w tempie 5:25, na 37km stwierdziłem, że to już tylko 5km i nie ma co się oszczędzać. W przyspieszeniu pomogła mi łagodnie, ale ciągle opadająca droga na ul. Księcia Mieszka I i dalej Aleja Armii Poznań w sumie ok. 2km gdzie udało mi się uzyskać prędkość 4:54min/km. Dalej trasa prowadziła Alejami Niepodległości do mostu Dworcowego 2 kilometry lekkiego podbiegu, najcięższego koło opery i przy nowym dworcu, zrezygnowałem z ostatniego punktu odżywczego i pobiegłem w stronę mety utrzymując prędkość trochę powyżej 5min. Już widzę główne wejście na hale targowe wiem, że pozostało mi kilkaset metrów, zmęczony ale świadomy, że nieźle mi idzie wymijam kolejnych zawodników, za mną jakiś biegacz wzywa do dopingu publiczność, ja nie pozwalam sobie na taką rozrzutność energii, za chwilę będę finiszować, skręcam z Roosevelta w Grunwaldzką, widzę tablicę z 42km klikam przedostatni raz na stoperze i miarowo przyspieszam, ostatni zakręt w oddali majaczy meta z lewej strony Magda z Marysią, chcę wyryczeć na całe gardło: „Kocham Was!”, we wrzawie tłumu tylko poruszam ustami… już się nie oglądam, kilkanaście osób przede mną, dam radę ich wyprzedzić, walczę do ostatniego metra, zegar odlicza 3h46min i 30sek jeszcze 10 sekund i wpadam, tuż przed dwoma zawodnikami, na matę z czytnikami chipów zatrzymuję czas, za linią mety mam silne torsje, trochę się zataczam, na całe szczęście nie mam czym wymiotować, próbuję złapać oddech zgięty w pół, ktoś narzuca mi na plecy folię termiczną, po chwili odzyskuję siły, prostując się czuję medal na mojej szyi, w pamięci odliczam od wyniku 2minuty i 10sekund, jakie potrzebowałem na przekroczenie linii startu od wystrzału startera: 3godziny 44minuty i jakieś 30sek – NIEMOŻLIWE! Przed startem marzenie, żeby osiągnąć wynik 3:46 było nierealne (omyłkowo myślałem, że taki wynik miał Murek) miałem nadzieję na zejście poniżej 3:50 ale byłem przekonany, że nie będzie łatwo. Poczułem gigantyczną MOC mam wrażenie, że jestem wyższy :-) chodzę w euforii już trzeci dzień, planuje kolejne starty – świat jest mój!

2 komentarze:

  1. gratuluje nowego rekordu !!! :):):)i trzeciego miejsca tez!:) pozdrawiamy/ marysia s i lukasz

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroscimy Tobie wytrwalosci, dyscypliny i sily. Nie kazdemu jest dane przezywac takie emocje i wrazenia. A te Twoje dziewczyny sa cudowne i zawsze sa tam gdzie je najbardziej potrzebujesz. Gratulujemy cioteczka z Natasha

    OdpowiedzUsuń