poniedziałek, 21 września 2009

36 Berlin Marathon 20.09.2009

Od berlin2009

Zaczęło się od małych problemów: ze stacji Friedrichstrasse musieliśmy drałować z bagażami na Hauptbahof żeby zrzucić bagaże do przechowalni – na to poszła cała rezerwa czasowa jaką mieliśmy. Później zachciało mi się do kibelka i tu rozdzieliliśmy się z Murkiem (jak się później okazało na dobre) w kolejce czekałem 50 min- jeden wielki stres w międzyczasie trochę się porozciągałem ale nie mogłem odpuścić i musiałem skorzystać. 10minut przed startem oddałem swój worek z ciuchami i biegiem popędziłem w stronę mojego sektora startowego gdzie utknąłem w gigantycznym korku (z ludzi). W sektorze byłem o 9:10 czyli 10 minut po wystrzale startera. Na czystym niebie bardzo wysoko było widać tysiące balonów unoszących się w błękicie. Jeszcze kilka minut staliśmy w solidnym ścisku (żałowałem, że się pogubiliśmy z Krzychem - wszyscy sobie gadali a ja sam jak palec w tym tłumie), później marsz w stronę startu, jakieś 300m przed matą startową zaczął się trucht, matę pod bramką startową przekroczyłem około 9:21. Zaczął się bieg bardzo wolny bieg, mocno za wolny jak na mnie. Postanowiłem nie panikować przez pierwsze kilka km, jeżeli pojawiła się jakaś luka to wyprzedzałem. Stwierdziłem, że przy takim tempie nie jestem w stanie zrobić życiówki, więc zabrałem się za wyprzedzanie na większą skalę, po krawężnikach momentami po trawie, chodnikach i wtedy udało mi się utrzymać sensowne tempo ale kosztem dużego wysiłku ciągłego omijania i to czasami dużym zakosami albo biegania po zewnętrznej stronie łuków, wiedziałem że te ciągłe zmiany tempa to nie jest dobry pomysł i pewnie będzie trzeba za to w końcówce zapłacić. Do tego zacząłem gubić oznakowania poszczególnych km i nie kontrolowałem tempa biegu. Wkurzałem się na ludzi co biegli dużo wolniejszym tempie powinni wystartować z innego sektora, najbardziej denerwowali mnie tędzy faceci w truchcie których jeszcze mijałem na ok. 10km. Na 14km dogoniłem peacemakera z czasem na 4:30 ucieszyło mnie bardzo bo sprawnie wyprzedziłem pokaźną bardzo zbitą grupę ludzi biegnących wolniej. Największym koszmarem były punkty odżywcze, cieszyłem się, że na pierwszym nie muszę się zatrzymywać ponieważ maiłem ze sobą butelkę z własnym płynem. Niestety na każdym następnym było tak samo: żeby zabrać kubek z wodą czekało się nawet stojąc w kolejce, później trzeba było przedzierać się do misek z wodą, żeby namoczyć gąbkę (którą dostawało się w pakiecie startowym) a dalej ostrożnie przejść do stolików z owocami po banana. Wszystko to brodząc po kostki w plastikowych kubkach od wody i w klejącej mazi, która powstała z zadeptanych papierowych kubków od płynów izotonicznych. Kubki i klejący asfalt towarzyszył jeszcze kilkaset metrów za punktami odżywiania. Najgorsze, że przez pogodę (słońce, na początku ok. 15stopni ale temperatura szybko rosła do ok25stopni) nie mogłem sobie pozwolić na odpuszczenie nawadniania i za każdym razem traciłem od 30sekund do prawie minuty, które z kolei ciężko było nadrobić przez ciągły tłok na trasie.
Tak szacuję, że przez te przestoje mogłem stracić nawet ok. 5min z całego maratonu. Wracając do biegu, pierwszą połowę przebiegło mi się dość dobrze zwłaszcza, że wbiegłem do dzielnicy w której mieszkaliśmy. Niestety byłem trochę zdezorientowany nie wiedziałem czy nadróbki równoważyły straty – a miałem wrażenie, że nie. Na półmetku czekało mnie miłe zaskoczenie mój czas był dokładnie na łamanie 4h co prawda bez żadnej rezerwy ale i tak była to dobra wiadomość. Pomyślałem, jest nieźle, jeżeli do 25km w tym tempie nic mi nie będzie to nie odpuszczę i faktycznie jakoś poszło do 30 dobrnąłem bez problemów (poza narastającym przegrzaniem spowodowanym coraz większym upałem), 35km osiągnąłem z rozpędu chociaż z coraz większym trudem. I tu zaczęła się prawdziwa walka, walka ze swoja niemocą, bólem, chęcią stanięcia, dania sobie spokój... przestałem patrzeć na swój puls starałem się kontrolować prędkość chociaż z tym też różnie było... miałem wrażenie, że nie dam rady a z drugiej strony przypominałem sobie mój najlepszy półmaraton i dziesiątkę w których mimo zmęczenia utrzymywałem tempo do końca. Na 38-39km zaczęły się przy nierównych stąpnięciach delikatne jakby skórcze w prawym udzie i w obu łydkach do tego doszło mrowienie twarzy i rąk które co jakiś czas musiałem opuszczać, żeby krew do nich napłynęła. Wtedy też doszły kłopoty z oddechem z którymi starałem się walczyć wypychając miednicę i piersi do przodu łapiąc łapczywie powietrze. Mantra: „nie zwalniać, nie zwalniać...” którą powtarzałem sobie od dawna już nie działała, przypominałem więc sobie te wszystkie treningi, to prawie 800km które przebiegłem w tym roku, te 430km samego bezpośredniego trzymiesięcznego przygotowania do właśnie tego maratonu, mówiłem sobie, przecież nie możesz tego zmarnować, nie po to tu przyjechałeś, żeby się poddać, to nic że gorąco, nic że boli za 20 minut będzie po wszystkim i cały czas jest szansa. Do mety jeszcze 3 km a ja mam na to niecałe 20min (w tym momencie zapomniałem jeszcze o 195m), boli ale muszę. Walka z każdym krokiem, od Potsdamer Platz biegniemy w otwartym terenie, bardzo mało cienia. Mnóstwo kibiców, jak przez całą trasę, ale nikt mi nie kibicuje czuję się osamotniony wśród tej wrzawy. Chyba na 40km ostatni punkt odżywczy zastanawiam się czy z niego skorzystać szkoda mi każdej sekundy, jednak się decyduję: łyk wody i reszta kubka na głowę – chwilowa ulga ale słońce pali dalej a głowa pulsuje gorącem, mrowienie twarzy powoli rozlewa się na klatkę piersiową. Myślę teraz kiedy wreszcie zobaczę bramę brandenburską, minuty płyną wolno, zbyt wolno, co spoglądam na zegarek to zamiast 5 minut upłynęło zaledwie 2. Zastanawiam się jak poszło Murkowi - przebiegł szybciej? - to nieważne, żałuję tylko że pewnie się nie spotkamy tu w Berlinie. Wbiegam wreszcie na Unter den Linden bramy jeszcze nie widać bo zasłaniają platany, wbijam wzrok przed siebie już nie myślę biegnę - ból stał się czymś normalnym, nie muszę już myśleć wszystko dzieje się jak w automacie krok, oddech, krok, organizm przejął kontrolę: sam pilnuje, żeby nie zwalniać wszystko dzieje się poza moim mózgiem. Ciało dobiega na Pariser Platz podpowiadam tylko, żeby wyżej podnieść nogę na krawężniku, na chwilę dochodzę do świadomości przebiegając w cieniu Brandenburger Tor. Pomyślałem, że zostało jeszcze tylko 195m ale nie 42km był ok. 100-150m za bramą. Na 42km próbuję przyspieszyć mijam coraz więcej osób ale może to złudzenie, kilku chłopaków ostro finiszuje i mam wrażenie, że to jedyne osoby które mnie wyprzedziły na całej trasie chociaż na pewno się mylę, wpadam na metę zatrzymuję stoper 3godz. 58minut i 56sekund. Mimo upałów, tłumu - udało się! Plan został zrealizowany z minutową nadróbką. A na starcie miałem w głowie plan awaryjny, odpuścić po połowie, tylko przebiec, a za trzy tygodnie w lepszych warunkach spróbować powalczyć o wynik w Poznaniu. W marszu za linią mety mimo gigantycznego zmęczenia cieszę się, że tak pobiegłem. Nie ma Magdulika żeby mnie podparła, nie ma Murka, żeby powymieniać się wrażeniami, słaniam się na nogach przy jakiś bramkach dostaje medal marzę, żeby się napić. Maszeruję dalej słońce pali, cały czas lekko się zataczam - czy oni w ogóle dadzą mi jakieś picie? - przy zejściu z ulicy w stronę placu z namiotami znowu korek, marzę o kropli wody powoli się przesuwam w tłumie, co chwila ktoś nadeptuje mi na „pelerynę” w oddali widzę tablice informujące o wodopoju, po kilku minutach jestem przy stolikach z wodą wypijam łapczywie 4-5 kubków, później jeszcze powoli ze dwa, kawałek dalej łapię jeszcze kubek z izotonikiem biorę banana i jabłko jem je i czuję, że się nimi nie nasycę. Dostaję siatkę z zestawem jedzenia i picia dorzucam do niej jeszcze jednego banana i jabłko. Biorę jeszcze jeden kubek z wodą i idę w okolice mojego boksu z ciuchami kładę się na placu powoli zajadam co mam w siatce dopijam wodę zerkając czy Krzysztof się tu gdzieś nie kręci. Po kilkunastu minutach dochodzę do siebie, zastanawiam się jak wstać – od biegu nogi nie przestają boleć. Idę zobaczyć czy Murka nie ma przy jego boksie po drodze biorę dwa kubki z piwem (niestety bezalkoholowym) pierwszy wypijam łapczywie drugiego nie mogę dopić bo zaczęło mi się odbijać. Murka niestety już nie znajduję, biorę prysznic w namiocie, rzucam okiem na plac przed Bundestagiem cały zasłany ludźmi, chwytam jeszcze kolejne piwo i wychodzę poza strefę przeznaczoną dla biegaczy dumnie wypinając pierś z medalem. Dwie godziny później jestem w pociągu do domu.

A oto dane od organizatora:

  
     Vorläufiges Ergebnis für / Preliminary Result for  
  
 Jacek Gorczyca
  
     about ...   
    Startnummer / Start Number11631
    Bewerb / CompetitionMarathon
    Verein / ClubDruzyna Szpiku
    Nation / NationPOL
  
     ranking ...
    Rang / Rank14055
    Klassenrang / Class Rank (M35)2332
  
     timing ...
    Nettozeit / Chip Total3:58:56
    Geschwindigkeit / Speed10.6 km/h
   5:40 min/km
  
    Brutto / Gross4:20:17
    Halbmarathon 1 / Half Time 11:59:39
    Halbmarathon 2 / Half Time 21:59:16,
  
    km 5     0:29:01
    km 10     0:58:10
    km 15     1:25:10
    km 20     1:53:33
    km 25     2:22:35
    km 30     2:51:25
    km 35     3:18:17
    km 40     3:46:36
        
     
Od berlin2009

1 komentarz: