piątek, 7 września 2012

Chyba można powiedzieć, że oprócz biegania umiem pływać ;-)

Wczoraj zorientowałem się, że upływa mi termin obowiązywania całodniowej wejściówki na basen w Swarzędzu który kupiłem pół roku temu żeby sprawdzić ile jestem w stanie przepłynąć jednym ciągiem (chciałem go trochę inaczej wykorzystać bo chciałem iść przed pracą trochę popływać a dopiero po pracy bić rekord a potem już wieczorem zrelaksować się w saunie). Na szybko telefonem z pracy zmobilizowałem moje kobiety do pójścia na basen i przywiezienia mi kąpielówek tak żeby nie tracić czasu na dojazd do domu i powrót na pływalnię, do tego syn przygotował mi bidon z izotonikiem (szykowanym z proszku IZOSTAR – całkiem dobry nie za słodki trochę podobny do tych które dostajemy na maratonach). Spotkaliśmy się pod basenem o 5:50 a już o 16:07 ruszyliśmy z pływaniem. Mari i Magda skończyły po ponad godzince a ja pływałem dalej swoje, dokładnie co pół godziny wypijając ok. 100ml izo. Pierwszą godzinę zrobiłem kralulem TI zbyt szybko pływając trochę mniej niż minutę na 50m po tych 3km druga godzinę zacząłem grzbietem (200m dla zmiany pracujących mięśni) zajęło mi to 6min (2 minuty straty) następne kilometry przychodziły mi coraz trudniej czułem wyraźnie zmęczenie mięśni rąk ale czułem, że dam radę nawet przez myśl przychodziły mi opcje przepłynięcia 12km, które szybko oddaliłem od siebie jak przekroczyłem półtorej godziny pływania. Zdałem sobie sprawę, że jestem jeszcze przed półmetkiem a w ramionach miałem coraz mniej siły. Skutkowało to zmniejszeniem prędkości i zauważyłem że płynę ponad minutę 50m w związku z tym, że nie miałem problemów z oddychaniem (czasami gdy podczas nabierania powietrza zalewała mnie fala wytworzona przez sąsiada opuszczałem bez żadnych problemów ten oddech) podjąłem próby wydłużania ruchów, żeby zaoszczędzić na ilości, ale nie dało to ulgi ponieważ tym sposobem musiałem zwiększać intensywność (siłę) odpychania a mięśnie były coraz bardziej zmęczone. Zacząłem kontrolować ile tracę na prędkości i wyszło mi, że do samego końca na 10minut (500m) traciłem równo 25m czyli płynąłem 21minut na km. Na tego typu obserwacjach i wyliczeniach mimo narastającego zmęczenia zeszło mi trochę czasu i znalazłem się pod koniec 3 godziny mojego podwodnego maratonu teraz już prawie nie obserwowałem pod wodą bezgłowych korpusów ludzkich (głowy były ponad powierzchnią) nie interesowało mnie już porównywanie zgrabnych ciał które w ogóle nie umiały poruszać się w wodzie do całkiem nieźle pływających grubasów. W tym czasie musiałem przez ponad pół godziny uciekać przed facetem, który cały czas siedział mi na ogonie i tylko dzięki temu że co czwarty basen robił klasykiem jakoś udawało mi się utrzymywać dystans i mnie nie wyprzedał. Zrezygnowałem z planowanych cogodzinnych zmian na styl grzbietowy ponieważ akurat na moim torze robiło się zbyt tłoczno a ja koniecznie chciałem uniknąć przerw na ew. zderzenia (w grzbiecie nie potrafię płynąć równo – raz odbijam się z jednej a raz z drugiej strony toru). Dokładnie o 19:07 wypiłem ostatni łyk izotonika – jaka miła to odmiana w ustach od chlorowanej wody, której picia niestety nie potrafię uniknąć. Czułem, że jeżeli nie złapie mnie jakiś mega skurcz to dam radę mimo, że ręce miałem mega zmęczone a do tego strasznie zesztywniał mi kark. Mini skurcze nóg zaczęły mi się pojawiać już w drugiej godzinie przy silnych odbiciach od brzegu basenu, kiedy niefortunnie jakoś mi się układały nogi, dlatego od półmetka nawroty robiłem już dużo delikatniej. Końcówka była ciężka co 50m zastanawiałem się czy nie dać sobie spokoju nie iść do sauny jak przepłynąłem 3h zacząłem obliczanie ile będę musiał więcej pływać, żeby nadrobić straty z grzbietu, zwolnienie od drugiej godziny i postoje na picie, wyszło mi że wystarczy 8min do których dorzuciłem dla pewności 2min i mogę spać spokojnie, że przepłynąłem minimum 10km lub trochę więcej. Po przepłynięciu 3h i 20min zmusiłem się już do ostatniego wysiłku żeby dociągnąć do godziny 19:37 pilnując żeby w te ostatnie 10 minut nie zwolnić, w sumie nie było to trudniejszy niż wcześniejszy wysiłek i myślę, że jeszcze 45minutowy ból byłby do zniesienia ale nie chciałem się katować tylko po to żeby móc powiedzieć, że przepłynąłem 12km zwłaszcza że dla kogoś kto nie pływa brzmi to podobnie abstrakcyjnie jak 10km...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz